27.08.2022 Przekraczamy granicę. To znaczy prawie przekraczamy, bo tuż przed granicą bramki i zjazdy z autostrady zmieniają się na tyle, że jebnęliśmy się i szukamy wyjścia. Google Maps prowadzi nas na skrzyżowanie w lesie, gdzie droga jest zamknięta, potem na kolejne podobne i na jeszcze jedno. Gdy chuj już nas strzela strasznie, zatrzymujemy się, żeby znaleźć inne wyjście, mijają nas kolejne auta, które się zatrzymują, zawracają, googlują, ogólna panika u każdego, bo wszyscy korzystamy z jednego niedorozwiniętego w tym regionie źródła. W końcu stawiamy na krótki powrót i wybór innej trasy, udaje się, choć nie bez ofiar, w kilku miejscach prawo drogowe wywróciliśmy na lewą stronę. Ostatecznie sukces. Jeszcze rano w bookingu wybieramy hotel, który wygląda na w miarę tani i nie najgorszy, gdy dojeżdżamy na miejsce 6 minut przed możliwą godziną odwołania wahamy się długo (6 minut), ale ryzykujemy. Wnętrze wygląda jak burdel, jak motel Gościnny Gaj między Białymstokiem, a Warszawą. Jednak bierzemy pokój, wchodzimy na górę, po 10 sekundach opuszczamy hotel. Jest czysto, ok, ale jebie trochę moczem, trochę wilgocią, mocno niewietrzonym bąkiem. Pokój jest mały, urządzony z polotem lat 90 i wszystko wygląda, jakby właśnie wyszedł stąd pracownik budowlanki z kurwą. Z recepcjonistką, która wygląda jak burdel mama negocjujemy zwrot środków przez Booking. Ona jednak, nieugięta, swoim francuskim angielskim, mówi, że “I zon’t know zis kind of sitiuations, never hearz of zis, zhis never happend to me, I am fully booked.” Po prostu wyjeżdżamy, w myśl zasady jebać, jebać i się nie bać.Nieco bardziej na północ znajdujemy Atolon Park Hotel, gdzie M. zaskoczywszy mnie oraz recepcjonistę pyta: “Czy możemy rzucić okiem na pokój, bo przed chwilą mieliśmy straszne doświadczenie”. Zamiast mnie ona i on idą do pokoju, po minucie recepcjonista wraca i mówi do mnie z uśmiechem: “She likes the room”. Śmiechu było co nie miara. Rano na śniadaniu obserwujemy kobietę, matkę, głowę rodziny, która wszystkie użyte przez rodzinę talerze, sztućce i szklanki ustawia równo dokładnie, i jedne na drugich. Gdy zauważa nas patrzących, z uśmiechem mówi: “Shhhh, that’s me, every time”. Serdecznie odpowiadam; “Good job!”. Gdy wychodzą, życzą nam “nice day”.
Białystok, grudzień 2021
Wchodząc do autobusu mającego wyjechać o 8 widzę za plecami podjeżdżający spóźniony o 7:30. Zostaję przy oryginalnym planie. Ten obok rusza o 7:50, a my dopiero po kwadransie jasny chuj odpalamy dopiero silnik. Wyjeżdżamy 8:09. Kobieta wtarabania się z wielką torbą, która na pewno ma więcej lat niż ona. Ma maseczkę z czarnej siatki założoną na brodę, przy tym kaszle i kicha. Usadziwszy się, na telefonie gra w gry. Tapicerka siedzeń to miks rozgwieżdżonego nieba i fal oceanu. Zagłówki i firanki wściekle pomarańczowe. Na wybojach całość brzmi jak strzelający karabin. Na ołtarzu przedniej szyby niedziałający tv i kilka pamiątkowych wpinek.
Wracam tym o 16:52. Na przystanek przychodzę 16:57. Myślę: kurwa. Potem: Czekajpan, tradycja spóźniania musi mieć swoje plusy. Ma. Autobus przyjeżdża 17:05. - Białystok z ulgą Dawcy Krwi? - Co-co? Ulgowy dla studenta? - U L G A D A W C Y K R W I - Jezus… - I zaczyna się klikanie. - Jest! Nawet nie wiedziałem, że coś takiego jest! Siadam zupełnie niestrategicznie, bo widać, że chłopak potrzebuje nawigatora: - Ten remont dalej jest? - Tak, jest. - O to dobrze, że jedzie, pokaże mi… Milczę. On dalej: - Ale się ciężko jedzie Jezzzzu… Wkładam słuchawki.Na ołtarzu dziwnie czysto. Tylko Wunderbaum.Całą drogę słucham NIC Sokoła, ale nie daje mi spokoju to “Pokaże mi…”. W domyśle: “Pokaże mi pan drogę”. Forma bezosobowa jest podlaskim wyjściem z kłopotów, gdy rozmówca nieobyty z kulturą języka nie wie czy zwrócić się per pan czy per ty. Po 45 minutach, gdy niemal dojeżdżamy do celu zdejmuję słuchawki. Kierowca staje na złym pasie. Czerwone. Google maps: “- Dworzec PKP Białystok”. Po pierwsze: nie pierwszy raz trafiam na szofera, który nie wie dokąd jechać. Kiedyś, na trasie Augustów-Olsztyn, wiózł mnie miglans, który tak nie znał drogi, że nie przewidział wiaduktu. Po drugie: Na chuj mu PKP? Głębszy oddech i ciężkie sapnięcie zwiastują gadkę w stylu wyciągam do ciebie rękę po pomoc ty tam w drugim rzędzie. - Tu chyba zakaz wjazdu…? - Ubolewa. - Tak, prosto się nie da. - Rusza bo zielone. - Kierowcy zazwyczaj jeżdżą tu w lewo, albo w prawo. - Dodaję. Rozgląda się w obie podpowiedziane strony dowiózłszy nas już na dwupasmowe rondo, więc napomykam dla pewności, żeby nic nie odjebał w stresie, bo z prawej dwa pasy się włączają: - Ale tu już pan w prawo nie pojedzie. - W lewo… - Zamyśla się jakby leżał na łące i z pasa do jazdy prosto prawie wjeżdża na ciężarówkę lawetę złorzęcząc przy tym rzecz jasna kierowcy TIRa. Przesiadam się z drugiego siedzenia na pierwsze i podpowiadam ruchy przez kilka kolejnych skrzyżowań. Kiedy już trafia na znany grunt dziękuje mi stanowczo spokojniejszy, nawet może nieco wesoły. Jego wschodni urok podkreślają słowa: - Coś zimno się robi, żeby szklanki nie było jak będę wracał kurrrzapiał… Kiedy wysiadam zdaję sobie sprawę ze swojego rookie mistake z tym ołtarzem. Nie ma, że tylko Wunderbaum. Ukryte w kącie, jakby zawstydzone wiszą dwie wpinki. Jedna pamiątkowa z pielgrzymki, chyba do Watykanu, bo z Janem Pawłem. Druga: mini polska walcząca.
Białystok, listopad, 2021
Na dworcu jestem 7:15. Czekam na autobus od 7:20. Mam bilet na 7:30. Przyjeżdża z kilkuminutowym opóźnieniem. Kierowca informuje, tych którzy stoją najbliżej, że odjedzie o 8:00. Kiedy o 7:55 wsiadam i pokazuje bilet mówi: - To nie ten bilet. Na tym to mogłeś jechać o 7:30, a tamten odjechał. Mówię, że żadnego nie było. - Był, gdzieś tam stał - i wskazuje inny peron niż prawidłowy. Pytam czy to nie on przypadkiem miał jechać o 7:30? Rzecz jasna mówi, że nie i uznaniowo wpuszczając mnie dodaje: - Siadaj pan. Czoła autobusów miedzymałomiasteczkowych to ołtarze, galerie, półki z trofeami. W tym na szybie wisi szalik kibicowski jakiegoś zespołu z Suwałk, obok w plastikowej skrzynce siedzi pluszowy Miś Puchatek, na przeciwko niego, nad drzwiami plastikowa gałązka z zielonymi liśćmi jakby laur wersja rosyjska, a nad kierowcą mini dzwonek. Krowi. W autobusie kobieta pyta czy pomogę jej pomóc z niedziałającym podłokietnikiem. Rzucając plecak na wolne miejsce instruuje ją w dwóch słowach jak powinna to zrobić. Max do gór i powinno dzialać. Nie działa. Podchodzę, próbuje, nie działa. Podchodzi kierowca próbuje, nie działa. Mówimy jej, żeby usiadła gdzie indziej na co ona: - Dobra tam… Autobus odjeżdża o 8:05.
Wracam. Celuje w 16:57. Przyjeżdża niewiarygodnie punktualnie. To już godzina po godzinie szczytu. - Białystok, z ulgą Dawcy Krwi - Co miało być?? - Ulga dla Dawcy Krwi. Do Białegostoku. - Nie ma chyba czegoś takiego. - Powtarza nieświadomie za wieloma swoimi kolegami po fachu. To jak kierowcy, którzy podwożą autostopowiczów. Każdy powtarza jak mantrę: “Kiedyś to można było jeździć. Teraz nikt nie zabiera.” - Książeczke masz? - Mam. - Nie widzę. - Słucham? - Nie widzę książeczki. Otóż i haczyk tej punktualności. Autobus o czasie, ale woźnica opóźniony. Pokazuję zaświadczenie, nie książeczkę. Bo na chuja mi książeczka. Lekko kiwa głową klikając jednym palcem na kasie kursor w dół w poszukiwaniu ulgi. Stoję i czekam. Trzymam zaświadczenie. On siedzi i klika klawisz. Na suficie dynda jakiś pluszak, na lusterku dynda różaniec. W środku jeden pasażer i zaszronione szyby - w końcu jechał z Suwałk. Dobrze, że opon nie poprzegryzały polarne niedźwiedzie. - Wszystko gra? - Pytam trzymając wciąż przed jego nosem dokument, którego pragnął. - Gra. - Mruczy. - 33% może tak będzie łatwiej znaleźć. - podpowiadam, bo widzę, że wyświetlacz pokazuje długie skomplikowane nazwy ulg, a obok ich wysokość. Kierowca kiwa głową z dezaprobatą. - Nie ma czegoś ta…. O jest! 33% Dobra!